14 stycznia 2013

Mini przewodniczek kulinarny po Krakowie :)




Oczywiście!
Oczywiście ,że mi wstyd ,że mimo obiecanek-macanek nie wrzuciłem żadnego przepisu. Ale naprawdę obiecuję ,że to zrobię.. Po prostu milion spraw, szybkie życie, wyścig szczurów itd itp..koniec świata.. tyle rzeczy się dzieje..
Ale pomyślałem za to, że skoro już tyle nie gotuje (a żre więcej  - czyżby kryzys wieku średniego?), to może chociaż swoje doświadczenie wykorzystam by opisać wam jedzenie , które ktoś inny gotuje? Powiedzmy ,że mianowałem się taka mini madzią gessler :D
W zamian za moje lenistwo  mam dla Was mini przewodnik kulinarny po Krakowie. Gdyż z różnych przyczyn odwiedziwszy Kraków postanowiłem sprawdzić cóż tam w trawie piszczy i poczytawszy trochę informacji i opinii na temat Krakowskiego Żarcia – sprawdzić je organoleptycznie!


Zacznę od arcy zacnej miejscówki, którą sobie wyguglałem .. Z racji tego , iż mamy galopujący kryzys i nawet ja oszczędzam – pijąc tańszą whisky, postanowiłem w Kraku zatrzymać się w jakimś hostelu. Wyznacznikiem była ofkorsik cena ale i ważnym czynnikiem ,który brałem pod uwagę, była lokalizacja. Chciałem gdzieś blisko centrum zamieszkać na te 4 dni – np by blisko mieć na Wawel i w końcu odwiedzić Leszka.. Ale równie istotne było zwiedzenie mekki kulinarnej galicji czyli dzielnicy Kazimierz. Stąd wybór padł na hostel „Cinnamon”..  (www.facebook.com/HostelCinnamon)

 Luuuuudzie! Niesamowite miejsce! Hostel jak hostel, standardu można się spodziewać przeciętno-hostelowego, ale i lokalizacja i cena mnie rozwaliły.. Po 10 minutach pobytu byłem oczarowany obsługą i charakterystycznym wystrojem wnętrz.. Uściślając – brakiem wystroju.. Lokal – bo cały hostel to jakby ogromne mieszkanie z 6 pokojami , 3 ma łazienkami i potężną kuchnią (do dyspozycji, co prawda kuchenki z prawdziwego zdarzenia nie było – a bym se pogotował oj pogotował..) – wybudowane w latach 50 tych abo i 60 tych i mający urok tych lat właśnie. Niby nic szczególnego ,ale ogólne wrażenie ciepła, domowej atmosfery i bezproblemowej obsługi jest potężne. Do tego stopnia ,że absolutnie komfortowo czułem się śmigając w piżamie po hostelu. Miejsce to doskonale się wpisuje w charakter Kazimierza - taka samoróbka bohemowa..
Oczywiście jak i nie ma róży bez kolców, tak samo hostel ten ma parę niedociągnięć. Naprawdę szczególików.. Zresztą, gdyby ich nie było, gotów byłbym tam zamieszkać na stałe pewnie :)

- kuchnia z jadalnią – miejsce które może stać się charakterystycznie ciepłym , urokliwym miejscem dla wszystkich gości tego przybytku   i czymś wyróżniającym ten hostel spośród setek – jest niedopieszczona – brakuje solidnego stołu ,a najlepiej 2-3 mniejszych, brakuje kuchenki zwykłej i koniecznie lodówki z zamrażalnikiem. Zresztą takie opcje jak kapcie,ręczniki i taki lód właśnie hostel mógłby oferować za drobną opłatą – którą z chęcią bym uiścił! By nie było niedomówień: w cenie pokoju jest oczywiście i pościel i ręczniki – co prawda jakieś takie małe.. No ale oj tam.
"W pełni wyposażona kuchnia" - ten zwrot na stronie hostelu tak naprawdę spowodował moje Nim wielkie zainteresowanie. Wymyśliłem sobie , że podczas pobytu ugotowałbym parę "szybkich" dań i umieścił na blogu.. wraz z ciekawymi fotkami wnętrza hostelu...Niestety wobec braku kuchenki moje plany spaliły na panewce i musiałem swój smutek zalewać morzem grzańca.. Szkoda , oj szkoda!
- pościel – to była jakaś niegniecąca się , śliska jak język Rydzyka tkanina co niemiłosiernie irytująco powodowała spięcia i wyładowania elektryczne! Naprawdę! Drugiej nocy z lękiem podchodziłem do łóżka – bo znowu mnie kopnie..
- podwójne łóżka – no tu trochę właściciel przesadził i mi akurat trafiły się dwa single łączone w jedno łóżko,ale tak nieszczęśliwie ,że to ciągle były dwa single..
- wystrój.. skoro „Cinnamon” to ja bym tam jakichś kolorowych bibelotów nawieszał, szpargałów nastawiał, materiałów różnych kolorowych – po prostu czerpał bym garściami ze stylistyki i stylu pobliskiego Kazmierza. Naprawdę warto.. No kwiaty! Dużo kwiatów - gdyż architektura wnętrza aż o jakieś wiszące paprotki z lat 70 tych się prosi!
- recepcja – właścicielu! Zwracam się do Ciebie z gorącą prośbą – weź ty jakąś muzyczkę w tle puść.. niech coś ciepłego sączy się rozanielonym klientom do uszu! J
I kawa - może by tak w recepcji serwować jakąś kawkę za niewielką opłatą? Oczami wyobraźni widzę jakiś kusy stoliczek z koronkową serwetką a na nim taki np ekspresik Saeco- A modo mio. Idealny do takich miejsc, tani jak barszcz i prosty w obsłudze jak spłuczka w kibelku! 

Generalnie na pewno tam będę wracał i wszystkim znajomym polecał – bo to nowe miejsce i ma szanse zyskać niepowtarzalność – bo świeżość już ma!

Oczywiście bliskość Kazimierza, tak kurcze niedocenianego miejsca na mapie Galicji, determinowała większość moich wycieczek.
Szczerze przyznam ,iż nie do końca zrealizowałem plany kulinarne związane z próbunkiem kaziemierzowych specjałów – a to z tego względu,że zawsze zmierzając do konkretnej lokalizacji trafił się jakiś ciekawy pub.. jakiś przystanek.. a że malowniczo padał tłusty śnieg to i grzane wino kusiło ..
Resztę możecie sobie dopowiedzieć..
Tak czy siak, pierwsze moje kroki skierowałem do Bistro „Zazie” (www.facebook.com/zazie.bistro) – poleciła mi je koleżanka, a i opinie na internecie wyglądały obiecująco. Bistro Zazie to mała knajpeczka – francuska węglarka chciałoby się rzec o całkiem przyjemnym wyglądzie.. NO ok – nieco kiczowatym. Ale jedzenie – po pierwsze cena – naprawdę za ok 50 pln spokojnie można się najeść.. wybór nie jest powalający ale jest w czym wybierać (od grasicy począwszy na prostackich tostach skończywszy).
Jadłem bagietkę, zupę dnia i przekąsiłem trochę za bardzo pojechanym kozim serem z sosem gruszkowym. Przełożenie jakości do ceny – powalające! Zdziwienie obudziła tylko obrzydliwa herbata i niedopracowany suflet czekoladowy z sosem wiśniowym – kucharek poszedł na łatwizne i wiśnie świeże nie były. A sos wiśniowy z innych nich świeże wiśnie to jakiś zagęszczony kompot :P
Zdziwiła mnie też jakość sałatki podawanej jako dopełnienie kompozycji na talerzu. O ile sos do sałaty był bardzo w deche, o tyle sama sałata jakaś przechodzona była.. Po prostu szczegół ,który bardzo drażni!
Tak czy inaczej :Polecam! Żarcie na prawdę robione z pasją i warte każdej złotówki..

Kolejnymi przystankami na mojej mapie miały być naleśniki, pierogi , zapiekanki na okrąglaku i kurczak z rożna.

Szczerze przyznam ,że szczęśliwie dotarłem tylko do naleśników i okrąglaka – w którym nota bene się zakochałem.. Szczególnie o 2 giej nad ranem po kilku Mojito..

Zawieśmy się nad naleśnikami.. znalazłem kilka opnii o najlepszych krakowskich naleśnikach, min tą:
No to w te mroźne dni się wziąłem, zebrałem do kupy, opatuliłem czym się dało i ruszyłem na Krakowski Rynek.. Sama naleśnikarnia znajduję się w uroczym miejscu i aż żal przysłowiową dupę ściska gdy ogląda się wystrój tego baru.. Ale polazłem tam z radosnym kompanem na naleśniki a nie podziwiać widoki.. I rzeknę tak: naleśniki są do dupy! Nie wiem czym się zachwycać ale dawkę chemii jaką przyjąłem w postaci dwóch połówek naleśnika mógłbym obdzielić moje roczne menu.. Poza typową naleśnikową – francuską, a jakże – maszyną , wszystko było nie tak. Już nawet plastikowe stoły i papierowe talerze mi nie przeszkadzały.. 

Ciasto było grube i nijakie. Mój farsz : szpinak z serem, wołał.. co tam wołał – darł się w niebiosa!! o pomstę. Szpinak był kiepsko przesmażony, na oleju, praktycznie bez soli , ser był tanią tandetą co się rozpuścić nie chciała z większą zawartością oleju w tym serze niż oleju w oleju napędowym... I nawet słowem nie wspomnę o posiekanej kapuście pekińskiej polanej jakimś olejem , które to indywiduum tkwiło obok naleśnika..

Naleśnik z serem natomiast (i owocami) był wypełniony gotowym serem sernikowym i to takim o niższych lotach, owoce były obrzydliwie oślizgłe z puszki, bita śmietana ze spreya, a sos czekoladowy marki ARO z plastikowego wyciskacza co apetycznie pierdział podczas polewania naleśnika..
Tanio i owszem – ok 8-9 pln za naleśnika. Nie idźcie tam... Niech taka kuchnia umrze śmiercią naturalną..
Porażka. Na osłodę postanowiłem zajrzeć na grzane piwo do pobliskiego a i sławnego pubu „Tygiel”. Na wejściu powitał mnie kwaśny zapach moczu i starego piwa, a na Sali błędny wzrok tzw stałego bywalca i lubieżny uśmiech barmana. No i się nie napiłem..

Wróciwszy do hostelu i rozgrzawszy się porcją wiśniówki (oj sroga zima) postanowiłem wyruszyć na Kazimierz i odwiedzić wcześniej upatrzoną miejscówkę – La Habana Pub. Strzał w dziesiątke! 

Niesamowity klimat , biedne jak sama Cuba wnętrze,ale arcymiła obsługa i dobre grzane wino! A także przyzwoite ceny i świetne jak na warunki polskie Mojito! 
Wracałem do tego pubu kilkukrotnie i zaprawdę powiadam wam – lepszego miejsca na urżnięcie się w wesołych latynowskich klimatach nie znajdziecie! Dobrze ,że nie byłem sam bo już zacząłem sobie wyobrażać ,że mój ojciec mial  na imie na ten przykład "Fidel" i mam w genach talent do samby.. 

Gorąco polecam, szczególnie fanom papierosowego dymu (niby jest osobna sala, ale trochę czuć w całym lokalu) , szczególnie zimą..



W międzyczasie odwiedziłem ni to pub ni to kawiarnie „finka”(www.facebook.com/finka.krakow)

 – o ciekawym minimalistycznym wystroju zrobionym młotkiem i śrubokrętem ale za to z na prawdę dobrą kawą! A na kawie to ja sie znam!  W „Fince” nie jedzcie przypadkiem ciastka „Brownie”.. Ale kawa i klimat – wzorowe! I Tanie.. :]
Któregoś wieczora , po rajdzie po pubach na nowym rynku (nie pytajcie o nazwy, ale nic nie przebiło La Habany) dotarłem na osławione zapiekanki na Okrąglaku. Nikt mi nie powiedział,że tych budek z zapiekankami jest aż tyle. Wybrałem jedną na chybił trafił i zamówiłem wersję podstawową za 5 złociszy. Ludzie! No zajebistość roku i tyle wam powiem! Opcji zapiekankowych całe zatrzęsienie – polecam najprostszą zapiekankę i zapiekankę z osycpkiem i żurawiną. Ale jestem pewien ze następnym razem każdą inną zapiekankę postaram się spróbować. Rewelacja!


Podsumowując: arcyudana wycieczka do Krakowa, przy tym potężny niedosyt - także będę tam wracał jak tylko czas pozwoli. Chciałbym zwiedzić caluśki Kazimierz - bo obawiam się iż takiego drugiego miejsca w polsce nie ma. Aż prosi się o porównanie do paryskiego "montmartre'u". Niesamowity klimat krakowskiej bohemy, kipiąca historia i kultura żydowska z każdego zaułka, nierówne chodniki.. i ci ludzie - niesamowici!
Może uda mi się namówić moją Sis - fotografa (www.kamecka.com) na wspólny wypad połączony z sesją fotograficzno-kulinarną w Cinnamon Hostel (może kuchenka jednak w kuchni stanie?) oraz zwiedzanie pubów? Z naszymi talentami mógłby powstać ciekawy przewodnik po Kazimierzu ! :)




I to by było na tyle moich wrażeń na gorąco – ale każdemu kto szuka pomysłu na 2-3 dniowy, TANI, wypad w Polskę, śmiało mogę polecić Kazimierz Krakowski.. olać wawel, zabawmy się na kazimierzu!
Ajmen!:)

2 komentarze:

  1. Bardzo mi przykro, że się zawiodłeś na naleśnikach! Bywałam tam dość często, z wieloma osobami i jeszcze nigdy nie trafiliśmy na tzw. chemiczny shit :) Pójdę tam niebawem znowu i sprawdzę co i jak. A Okrąglak jak najbardziej daje radę, szczególnie w nocy.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie idz i sprawdz.. Moze to to ,ze styczen - nikogo nie bylo w tym barze a i wszystkie ingriediencje nalesnikowe byly zafoliowane w pudeleczkach.. Ja sie szczerze zawiodlem :(

    OdpowiedzUsuń